Mój syn, czwartoklasista, przyniósł do domu jedynkę z zajęć komputerowych. W szkole radzi sobie dobrze, takie oceny mu się nie trafiają. Zdziwiłem się. Jak to?

Śmiga na konsoli i umie na niej nie tylko grać, ale zmienić ustawienia, przeglądać sklep i usuwać gry, które nie są mu już potrzebne. Ale to konsola, nie liczy się. Ma też telefon z Androidem i mojego starszego iPada. Potrafi instalować i odinstalowywać gry, znajdować i podłączać się do wifi, korzystać z map, z ustaleniem trasy dojazdu włącznie. Sporządzić notatkę i dodać zdarzenie do kalendarza, np. termin sprawdzianu. Sprawdzić rozkład jazdy w aplikacji „Jak dojadę”. Skorzystać z Safari, by wejść w internet i zadać proste pytania wujkowi Google a także podejrzeć program telewizyjny, gdy zapomnę kupić papierowy. Narysować obrazek na iPadzie, zmieniając ołówki, pędzle, kolory i rodzaj kreski. Wysłać go emailem. Zadzwonić przez Hangouts lub FaceTime i porozmawiać przez Messengera. Wysłać fotkę z wycieczki też umie. Korzysta w telefonie ze słownika ortograficznego, kiedy pisze wypracowanie. Podsumowując, uważam, że jak na dziecko jest całkiem kumaty.

Skąd więc ten niedostateczny? Przecież informatykę dopiero zaczęli i odbyły się raptem cztery lekcje od początku roku. A nie napisałem jeszcze, że MacBooka też syn umie włączyć i wyłączyć, zalogować się do swojego profilu, otworzyć YouTube lub gry online i robi to z powodzeniem od dwóch lat przynajmniej. Oczywiście, mógłby wiedzieć i umieć więcej, pomyślałem. Niemniej wiele rzeczy jako rodzic ograniczam. Zdecydowanie wolę, by jeździł na rowerze i pływał w basenie oraz spędzał czas na podwórku. Na naukę programowania ma jeszcze czas. Zna podstawy i to wystarczy. A ja wdrażam mu kolejne umiejętności, gdy zaczynają być potrzebne.

Wziąłem jego zeszyt i książkę do zajęć komputerowych i zacząłem czytać. Po chwili je odłożyłem i tępo gapiłem się w sufit. Nie umiałem, dalej nie umiem, zrozumieć i wyjaśnić niedopasowania ujętych tam kwestii do obecnych realiów. Naturalnie spodziewałem się, że materiał będzie dotyczył systemu Windows. Ale...

Żeby przejść do konkretów, lekcja o systemach operacyjnych. DOS, nakładki Windows 1 i 3, potem Windows 95 i kolejne jego edycje. Wzmianka, że jest jeszcze Mac OS i powstał w 1987 roku. Co?! W 1987 roku? Koniec, wszystko. A gdzie Android i iOS? Nie ma najpopularniejszych systemów operacyjnych? A może to nie są systemy operacyjne?

Daty i ich rozmieszczenie na osi czasu sugerują, że pierwszym systemem operacyjnym z graficznym interfejsem użytkownika był Windows. Wróć. Nie sugerują. Nie ma takiego pojęcia jak graficzny interfejs użytkownika. Jest tylko ewolucja Windows i wzmianka o Mac OS z błędną datą. Czytam dalej.

Ikona to mały obrazek, który symbolizuje elementy środowiska Windows, np. program, folder, skrót do pliku, dysk.

Auć! To ikona w OSX lub Androidzie nie jest ikoną? Dziecko wie, że jest, ale tak właśnie tworzy się bzdurne wrażenie, że graficzny interfejs użytkownika to Windows i żaden inny.

Na deser kartka z podsumowaniem materiału i wymaganiami do sprawdzianu:

Wymienić rodzaje systemów operacyjnych: DOS i rodzinę Windows.

...

A zajęcia komputerowe dla dzieci to taka wspaniała okazja. By opowiedzieć o tym, dlaczego wymyślono graficzny sposób pracy z urządzeniami. Dlaczego powstała myszka. Dlaczego w Windows jest podwójne kliknięcie, a w Mac OS pojedyncze. Dlaczego przyciski zamykania i powiększania okienek w Windows są po prawej stronie, a na Macu po lewej. O roli intuicji. O znaczeniu rzeczy dla nas odruchowych... Za poważne? A skąd!

Opowiedziałem synowi, że w naszej kulturze czytamy od lewej do prawej i od góry do dołu. Od najmłodszych lat przyzwyczajamy wzrok, by najważniejszych informacji szukał od lewej strony na górze do prawej na dole. Właśnie dlatego rzeczy o największym znaczeniu są na Macu po lewej stronie i na górze. Trochę mniej ważne na dole, ale też od lewej patrząc. Co jest najważniejsze w telefonie? Zasięg. Gdzie jest wskaźnik? A ikona telefonu? A w komputerze? Najważniejsze funkcje z punktu widzenia operowania komputerem są reprezentowane przez ikony umieszczone po lewej stronie. Czy to na górnym pasku, czy w Doku. To na Macu. Najbardziej intuicyjnym działaniem jest coś pokazać i nacisnąć. Dlatego na Macu jedno kliknięcie wystarczy, by uruchomić program. A w systemach mobilnych tylko raz dotykamy palcem. Windows wdrożył inne rozwiązania, bo powstał później. Lewy górny róg w menu okienek był zajęty, pojedyncze kliknięcie też. Musieli zaprojektować interfejs inaczej.

Pokazałem synowi tekturową teczkę na dokumenty, notes, kopertę. Ale najpierw zaprezentowałem, jak wyglądało uruchamianie programów, gdy królował DOS. Że trzeba było znać ich nazwę. Że trzeba było znaleźć odpowiednią pozycję na liście tekstowej, zjechać kursorem, zatwierdzić Enterem... Dlatego wymyślono ikony – symbole graficzne. Widzisz narysowany notesik, wskazujesz, klikasz. Kalendarz, wskazujesz, klikasz. Ikony reprezentują działanie, które chcesz wykonać. Nie muszą już kojarzyć się z realnie istniejącym przedmiotem, jak kołonotatnik czy zeszyt. Ale z reguły i wciąż przypominają przedmioty ze świata poza systemem operacyjnym.

Po tym krótkim wykładzie syn usiadł do mojego MacBooka i odgadł przeznaczenie prawie wszystkich programów, które mam zainstalowane. Podobnie z iPhonem. Miał problem z Day One czy Ulyssesem, ale w mig chwycił ideę programu Scapple.

Wytłumaczyłem, że elementy systemu operacyjnego to obiekty. Obiekty mają różne zadania, ale łączą się, przenikają, współpracują. Dlatego okienka przesuwasz, by zobaczyć, co jest pod nimi. Ikonki przenosisz, upuszczasz w inne miejsca, na inne ikony. Wszystko to żyje, reaguje, powoduje, że tworzysz i widzisz swoje działania. Dlatego właśnie graficzny interfejs użytkownika jest tak ważny. I dlatego sztywne nazewnictwo nie ma takiego znaczenia. Bo zapisujesz i wysyłasz rysunek lub list. Do telefonu wgrywasz muzykę i filmy, do Kindle’a książki. My, dorośli, nazywamy to plikami. A dziecko? Dziecko wysyła mi obrazek i muzykę, nie pliki. Dotyka palcem i klika myszką, bo dziś obiekty w interfejsach reprezentowane są dwuwymiarowo. A jak będzie za iks lat? Skoro już są Samsungi z zaokrąglonymi rogami, to może doczekamy przestrzennych interfejsów? Prościej powiedzieć, że w interfejsie stale przenosimy, przesuwamy, tworzymy i ukrywamy obiekty, a nie wymuszać recytowanie formułek.

Skrót jest to mały plik – odsyłacz do programu, folderu lub pliku, znajdującego się w innym miejscu niż reprezentująca go ikona. Skrót umożliwia dostęp do najczęściej używanych programów. Ikona skrótu ma strzałkę umieszczoną w lewym rogu.

Po godzinie wspólnej zabawy z komputerem, telefonem, iPadem i mojego opowiadania synek nawigował po urządzeniach, odgadywał funkcje w ustawieniach systemowych, otwierał okna, minimalizował je, ukrywał. Przenosił dokumenty w inne miejsca, potrafił je powielić, odłożyć na bok i wysłać mamie. Jednak z kartkówki z zajęć komputerowych dostał jedynkę. Nie znał nazewnictwa suwaków sterujących okienkiem w systemie Windows.

Pasek przewijania pionowego: 7a) suwak paska przewijania pionowego 7b) przycisk przewijania w górę 7c) przycisk przewijania w dół Pasek przewijania poziomego: 8a) suwak paska przewijania poziomego 8b) przycisk przewijania w lewo 8c) przycisk przewijania w prawo

Co poszło nie tak? Gdzie zrobiłem błąd? Nie wiem, kim w przyszłości zostanie moje dziecko, ale czy naprawdę na zajęciach komputerowych trzeba od przyszłych inżynierów, programistów, projektantów egzekwować archaiczne nazewnictwo i przemijający model pracy z komputerem? Bo, co też istotne, podane wyżej przykłady z zeszytu dotyczą programu Paint i rysowania myszą. Nie sądzę, by dzieci malowały myszą, jeśli mogą robić to lepiej i dokładniej palcem na ekranach smartfonów i tabletów.

Ale przede wszystkim sądzę, że najważniejsze jest to, co umieszczony na ekranie obiekt robi, jak działa i jaki ma wpływ na pozostałe elementy. A dziecko od samego początku poznaje świat i uczy się go właśnie odkrywając i badając takie relacje. Dotyka, sprawdza, kombinuje. Popełnia błędy, to szuka innych rozwiązań. Zapamiętuje. Graficzny interfejs użytkownika sprzyja właśnie takiej metodzie nauki. Obiekty są kolorowe, konkretne, reagują. Są znacznie ciekawsze niż opisujące je formułki. A ich urzędowa i właściwa tylko dla jednego systemu operacyjnego nazwa ma drugorzędne znaczenie. I tylko chwilowe. Bo równie dobrze za parę lat, jeszcze zanim dziecko dorośnie, paski przewijania znikną z interfejsów i wiedzę o nich będzie można o kant stołu rozbić. Jedynka zaś zostanie. Podręcznik szkolny też, niestety. Bo ktoś, kto go pisał, nie uwzględnił ciągłej ewolucji w świecie technologii. Nie zrozumiał (?), że grafiki i obrazki to metafory. I tego, że praca z komputerami oparta jest na instynktownej interakcji. Z tym zaś dzieci radzą sobie doskonale, lepiej niż nauczyciele.

Może źle to rozumiem, źle synowi objaśniam, a on źle ze sprzętu korzysta, bo uczy się na przykładzie sprzętu Apple. I telefonu z Androidem. A o tym albo nie ma w książce nic, albo są tylko śladowe wzmianki.