Tworzę treści.
Nie oglądałem konferencji Apple. Nie miałem czasu. Czułem też dziwny niepokój. Pisałem Wam już na łamach Magazynu MyApple o moim mocno ambiwalentnym stosunku do kolejnych prezentacji nowych produktów tej firmy, choć może powinienem napisać – do kolejnych nowości, bowiem prezentacje są, jakie są. Nie odstręczają, nie porywają. Ot, letnie takie. Obojętne. Tym razem jednak mój niepokój był głębszy. Na granicy przeczucia. Że to, co w ofercie Apple się pojawi, nie dość, że nie będzie dla mnie, to jeszcze raczej mi się nie spodoba. Miałem rację.
W zeszłym roku mi odbiło i postanowiłem zrobić doktorat. Nie bylibyśmy sobą, my geekowie, gdybyśmy takich decyzji nie traktowali jako idealnego pretekstu, by kupić nowy sprzęt. Geek i sympatyk Apple? Jeszcze lepiej! Wszak zabawek z jabłkiem na obudowie nigdy dość, prawda? A skoro kosztują niemało, dobry pretekst to podstawa, żeby kłaść się spać z czystym sumieniem. No. Doktorat. Nie będzie lekko. Coś się od życia należy. No i sam się nie napisze. Umysł musi być zadowolony. Ciało zrelaksowane. A sprzęt pod ręką, bo genialny pomysł może wpaść do głowy w każdej chwili. A ten mój MacBook Pro fajny jest, ale ciężki. Nie zamierzam go przecież wszędzie nosić. Będę dojeżdżał do innego miasta. Wędrował między uczelniami i wydziałami. To co, MacBook Air czy iPad Air? Usiadłem i myślałem.
W okresie przedświątecznym pytanie postawione w tytule pojawia się tak często, że postanowiliśmy na łamach MyApple Magazynu zamieścić krótki poradnik. A raczej kilka podpowiedzi, na co zwrócić uwagę przy zakupie komputera Apple.
Możecie zapytać – dlaczego i po co opisywać coś, co wszyscy znamy tak dobrze? I czemu już koniec? Wszak jeszcze zostało kilka aplikacji wartych omówienia. Mailbox. Boxer. Dispatch...
W poprzednich artykułach z tej serii większy nacisk kładłem na obsługę poczty w systemie iOS. Dziś więc będzie inaczej. Przyjrzę się bodaj najpopularniejszej alternatywie dla Mail.app – aplikacji Airmail 2. Jako że jej twórcy wciąż wersję mobilną mają jedynie w testach (aczkolwiek jest zapowiedziana), telefon i tablet odkładam na bok i siadam do komputera. Swoiste „Back to the Mac”. Nie jest to jednak taka prosta sprawa. Zrobiłem bowiem pobieżny przegląd nagłówków i podpisów e-maili, które otrzymałem w ciągu ostatnich tygodni, i to, co odkryłem, wcale nie było dla mnie niespodzianką – zdecydowana większość została wysłana z urządzeń przenośnych. Zdałem sobie sprawę, że możliwość pracy z pocztą „w biegu” to jedna strona medalu. Ale drugiej – lekkości, wygody użytkowania i komfortu pracy z interfejsami ograniczonymi do samych niezbędnych opcji nie sposób zignorować.
Nie mogłem odmówić sobie tego nieco prowokacyjnego tytułu. A to dlatego, że po niedawnym opisie perypetii mojego syna na zajęciach komputerowych, otrzymałem stos upomnień. Że krytykuję bezzasadnie, że polactwo uprawiam, wymądrzam się, a ani nie umiałbym sam prowadzić takich lekcji, ani też nie miałbym na nie pomysłu...
Wystartował na Kickstarterze i zebrał 155% oczekiwanej kwoty. Zadebiutował w wersji dla systemu iOS w kwietniu 2013 roku. W czasie premiery wyróżniony przez Apple specjalnym banerem „Best New App” na stronie startowej App Store w ponad stu trzydziestu krajach. Odpowiednik dla komputerów Mac dołączył w styczniu 2014 roku i w pięćdziesięciu ośmiu krajach wskoczył na pierwsze miejsce najchętniej kupowanych programów. Także w Mac App Store pojawił się stosowny baner „Best New App”. Wiele start-upów może jedynie pomarzyć o takim początku życia swojego produktu. Czy jednak za imponującym debiutem idzie przydatność i wygoda użytkowania? Postanowiłem sprawdzić.
Po nieudanej próbie z Inboksem powinienem był zaniechać eksperymentów i pozostać przy Mail.app. Jednak ciekawość to pierwszy stopień do piekła – wyświetliłem w sklepie listę aplikacji pocztowych i zastanawiałem się, którą sprawdzić jako następną. Nie myślałem długo. Postanowiłem przyjrzeć się tym, które uchodzą za najlepsze. Choć nie przepadam za produktami firmy Microsoft, tym razem zainstalowałem Outlooka.
Mój syn, czwartoklasista, przyniósł do domu jedynkę z zajęć komputerowych. W szkole radzi sobie dobrze, takie oceny mu się nie trafiają. Zdziwiłem się. Jak to?
Od wielu lat do obsługi poczty elektronicznej używam aplikacji systemowej – Mail.app. Czasem jednak daję się skusić reklamie lub artykułom prasowym i instaluję alternatywne rozwiązania. Testuję, sprawdzam i najczęściej przed upływem miesiąca usuwam je z dysku. Moja relacja z Mail.app trwa już dekadę i zaczyna przypominać zgrane małżeństwo z długim stażem. Zauważamy swoje wady, ale radzimy sobie z problemami i dość zgodnie wiedziemy wspólne życie.
Łał. Działo się i wciąż się dzieje. Zamieszanie, oburzenie, czarnowidztwo. Proroctwa. Fatalistyczne – śmierć wolnego internetu, agonia większych wydawców i głód mniejszych. Pazerna, wstrętna Mama Apple chce się otłuścić jeszcze bardziej kosztem ich wszystkich. I jeszcze robi w konia użytkowników, bo ponoć to dla ich dobra. Albo na odwrót. Mama wstała z kanapy i idzie biegać w imię nowego, lepszego internetu. Wolnego od syfu. Niech się stanie rewolucja! Niech reklamodawcy i wydawcy znajdą nową jakość. Muszą, bo internet przecież jest nie do wytrzymania. Wyskakujące okienka, banery, tu miga, tam błyska. Tu rozprasza, tu przeszkadza. A jeśli naraz przestanie, redaktorzy padną z głodu. Tylko Apple zarobi, bo sobie procent bierze. Serio?