Tworzę treści.
Oj. Takich właśnie pytań się obawiam. Uchylam się od odpowiedzi, jeśli tylko mogę. Ale po konferencjach Apple uciec od nich nie sposób. Szczególnie po tegorocznej. Ciekawe to, bo od pewnego czasu śledzimy je inaczej. Bez niepewnego oczekiwania, co Apple pokaże. Raczej, czy potwierdzą się przecieki i plotki. Reszta to omawianie subtelnych różnic między przewidywaniami a zaprezentowaną formą ostateczną produktu.
Ktoś zadał mi niedawno to pytanie i przyznam - zaskoczył mnie. Bo minęło ładnych parę lat od chwili, gdy odpowiadałem na nie ostatni raz. W tym czasie wiele argumentów straciło aktualność.
Na łamach magazynu MyApple pięknie dla Was o fotografii mobilnej pisze Kinga Zielińska. Czasem jednak obszary tematyczne łączą się, zazębiają i przenikają. Szczególnie teraz, w środku sezonu urlopowego, gdy możemy poświęcić więcej czasu temu, co lubimy i co nas interesuje. Nadarza się więc okazja, by wymienić poglądy. Albo inaczej: przedstawić swój punkt widzenia. Bo skoro wszyscy w redakcji używamy iPhone'ów, a kilkoro z nas robi zdjęcia, energia tego tematu niejako wisi w powietrzu i czeka, by się do niej podłączyć.
W premierowym numerze magazynu MyApple Michał Masłowski podzielił się z Wami swoimi dylematami związanymi z ewentualną decyzją o zakupie zegarka Apple Watch. Nazwał je pojedynkiem serca i rozumu. Rozumiem jego punkt widzenia. Prawdopodobnie wielu z nas zadaje sobie podobne pytania, czy ten gadżet do czegoś się przyda i czy korzyści uzasadnią dość spory wydatek. Przyznam, że tym razem nie mam takich wahań.
Wpadłem w pułapkę. Co gorsza, sam ją na siebie zastawiłem. Bo gdy Naczelny rozdzielał tematy, bez zastanowienia zgodziłem się na zaproponowany. Pomyślałem, nie bez złośliwej satysfakcji, że oto mam okazję, by dowalić Apple. Za wiele lat frustracji. Za przeładowany interfejs. Za nieintuicyjną obsługę. Za praktyki monopolistyczne. Za wielkiego, ciężkiego dinozaura, którego każdy musi hodować, jeśli chce w pełni wykorzystywać możliwości iPhone’a lub iPada. Za zaprzeczenie filozofii prostoty i minimalizmu. Za program iTunes.
Gdy na świecie pojawił się iPhone, byłem klikaczem. Czyli posiadałem telefon z klawiaturą. Trzeba było w nią klikać, by napisać wiadomość, wybrać numer lub uruchomić aplikację. A ja byłem gość – mogłem sobie klikać często i sporo, bo mój telefon miał klawiaturę qwerty.
W zasadzie moglibyście poniechać czytania, wszak tytuł podsumowuje treść. Jednak moja frustracja jest głębsza, na tyle spora, że muszę ją przekuć w felieton. Jedno zdanie mi nie wystarczy. Oj, nie.
W trakcie pisania ostatniego tekstu przyszło mi do głowy kilka powiązanych z nim myśli, którymi postanowiłem się podzielić przy najbliższej okazji. A okazja jest znakomita – początek lata i sezon wakacyjnych podróży. Bardzo się to łączy z problemem ilości używanych aplikacji, ich doboru i dopasowania do kategorii „w sam raz”.
Przeglądałem ostatnio listy zakupionych aplikacji w sklepach iTunes i MAS. Rety, ile ich jest! Większości nie pamiętam. Do czego służyły, po co je pobierałem i kiedy. Wielu tytułów już nawet w sklepie nie ma – trudno więc przypomnieć sobie, czym miały się wyróżniać na tle innych.
Piszę te słowa ze świadomością, że naruszam kilka zasad. Przede wszystkim własną – trzymania się z dala od tematów związanych z polityką. Portalu MyApple – że polityka i religia nie będą gościć na łamach. Mam jednak nadzieję, że skoro zaproszono mnie tutaj do pisania felietonów osobnych, osobistych i w ogóle dość swobodnych, w drodze wyjątku Naczelny to opublikuje. Przyznaję: dałem się ponieść. Może to mnie tłumaczy. Choć przecież piszę ten tekst pod wpływem emocji więc pewnie dalej mnie nosi.